20 lat minęło…

Dwudzieste urodziny dziecka to przełomowy dzień, po którym mamy świadomość że nasze dzieci są dorosłe a my sami… starzy.

W Polsce z wiadomych przyczyn hucznie obchodzi się tak zwaną osiemnastkę i nie ma w tym nic dziwnego. Oto po 18 urodzinach przybywa nam kolejnego wyborcę, człowieka w pełni decydującego o swoim życiu. Wreszcie może legalnie kupić papierosy i alkohol, wreszcie może prowadzić auto i podpisać normalną umowę o pracę. Może zamieszkać samo i nie tłumaczyć się z powrotu później niż planowano. Tak, zdecydowanie osiemnaste urodziny to jest powód do świętowania, jednak w głowach rodziców wciąż jest świadomość że nasze dziecko jeszcze ma -naście. I nie ważne że już nie musimy brać odpowiedzialności za ich wybryki, jednak gdy kończy dwudzieste urodziny kończy etap -naście.

Sama wcześnie zostałam matką, więc teoretycznie nie muszę brać do siebie wieku mojej córki. Ani ja nie wyglądam na swoje lata, ani też nie jest ich tak dramatycznie dużo a jednak coś się zmienia. Patrzę na moje szkraby jakby miały dalej po kilka lat, dalej martwię się czy nie zmarzną i zdążą na pociąg do domu, a gdy któreś dzwoni żeby po nie przyjechać cieszę się równie mocno jak za czasów gdy odbierałam ich z przedszkola. Jednocześnie patrzę na ich znajomych, często wyższych niż ja sama, słucham z jaką powagą rozmawiają o pracy i o związkach w których problemy już nie da się rozwiązać pytaniem „Co się stało” i kubkiem kakao. Jeszcze ma się ochotę zatrzymać ich w domu, bo przecież na pewno wielu rzeczy im jeszcze nie powiedzieliśmy, a zły świt czeka aby ich skrzywdzić. Gdy przemykają korytarzem aż ma się ochotę krzyknąć żeby wróciły przed zmrokiem, tylko po co, żeby usłyszeć „Oj mamo, jestem dorosła” i dostać buziaka w czoło jak to kiedyś samemu się ich żegnało?

Czasy kiedy słuchało się ich z uśmiechem na myśl jak bujną mają fantazję dawno mamy za sobą. Nauczyłam się stawiać pytania w taki sposób aby nie informowały o swojej dorosłości, czasem przypominam żeby nie prowadzili po piwie i zawsze mówię aby w razie potrzeby po nas dzwonili. Wciąż lubimy usiąść wieczorem na balkonie, tylko zamiast kakao sączymy browar albo drinka, bo przecież tyle rzeczy mamy im jeszcze do powiedzenia…