20-lecie małżeństwa (nie)idealnego

Z eM jestem ponad dwadzieścia lat. Formalnie dwadzieścia, bo nieformalnie znamy się jeszcze o wiele dłużej.

Wśród znajomych uchodzimy za dobre małżeństwo. Zgodne, wierne tak zwana para jak malowana. Poza kilkoma wyjątkami nikt nie słyszał naszych kłótni, na imprezy zawsze chodzimy razem a gdy coś się dzieje zawsze jesteśmy gotowi sobie pomóc. W naszym związku brakowało ciepła, miłości, rozmów, poza tym eM nigdy nie wypowiadał się o mnie źle, ja powiedziałam tylko raz. Było to kilka lat po ślubie, gdy przez absurdalną kłótnię spóźniłam się na spotkanie organizacji w której ówcześnie działałam. Tamtego wieczoru z żalu i bezradności puściły mi nerwy, powiedziałam co się dzieje, jak bardzo mnie to boli, jak ciężko to znosić. W zamian usłyszałam że się czepiam bo nie pije, nie bije, pracuje… Grupa osób które w większości były ode mnie starsze i mogły pomóc a przynajmniej podnieść na duchu, przeciwnie dokopały i utwierdziły że to moja wina. W małej społeczności wciąż panowało przekonanie że kobieta nie musi (a nawet nie może) mieć ambicji, planów ani marzeń. Od tamtego wieczoru postanowiłam że nigdy więcej nikt nie dowie się co się dzieje w moim domu.

Miłość jest ślepa, głucha i głupia

Nie byłam w ciąży, ślub wzięłam z miłości bo wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem aby eM w końcu nie miał powodów do zazdrości. W gruncie rzeczy sama nie wiem czy to był mój pomysł czy jego, w każdym razie pamiętam że oboje byliśmy z tego pomysłu bardzo zadowoleni. Jak później się okazało był to początek drogi w przepaść samotności. Mąż zamiast cieszyć się że wreszcie oficjalnie możemy być razem wymyślał kolejne powody do obrażania się i traktowania mnie jak powietrze. Bywały tygodnie gdy odzywał się do mnie w ostateczności, chyba że akurat byli goście albo my gdzieś musieliśmy jechać. Oficjalnie zachowywał się jakby nic się nie stało. Wręcz przeciwnie, zachwalał jaką jestem wspaniałą żoną, a ja głupia wierzyłam że od teraz będzie ok, ale nie było. Po kilku latach zaczęłam na nim wymuszać rozmowy co początkowo było jeszcze gorsze od milczenia. Prawdę mówiąc nie były to rozmowy, były krzyki po których ponownie następowała cisza. To co dziś mnie dziwi, to fakt że pomimo wszystko i tak się go słuchałam, patrzyłam jak w obraz i gdy działo się coś złego stawałam po jego stronie.

Klub anonimowych wariatów

Nastały czasy internetu w Polsce. Co jak co, ale nowinki technologiczne eM uwielbia dlatego byliśmy jedni z pierwszych osób w okolicy które miały internet. Wirtualny świat wyglądał zupełnie inaczej. Zaledwie kilka popularnych portali, kilka społeczności i mnóstwo drobnych forów ale przede wszystkim był anonimowy. Oczywiście miało to szereg minusów, ale i były pozytywne strony, chociażby możliwość napisania o swoich problemach. Jakimś zrządzeniem losu trafiłam do grupy ludzi którzy byli lub mieli za sobą nieudane związki. Tam dowiedziałam się że jestem ofiarą przemocy psychicznej. Nie mogę powiedzieć aby każda porada jak z tym walczyć była przydatna, ale w końcu otrzymałam odpowiedź, co jest nie tak, przecież jedynie znając chorobę można szukać lekarstwa. Sytuacja rodzinna wykluczała pomoc psychologa, zresztą nie miałam ochoty ponownie próbować prostować życia na oczach innych. Któregoś dnia „poznałam” Laydy, kobietę po przejściach takich jak moje, bohaterkę która sobie z tym poradziła.

Im lepiej, tym gorzej; im gorzej, tym lepiej

Postanowiłam że skoro eM i tak mnie nie szanuje i nie traktuje jak na to zasługuję, zacznę go traktować tak jak on mnie. Pierwszą rzeczą o którą postanowiłam zawalczyć były prawo jazdy (o czym pisałam już kiedyś) . Było to najtrudniejsze pół roku mojego życia które potem nazwałam zimną wojną. Początkowe milczenie i brak seksu nie robiły na eM większego wrażenia. Po około dwóch miesiącach zaczęłam się go dosłownie i o wszystko czepiać. Zły program w telewizji, źle ustawione buty, złe zakupy. Gdy on chciał wyjść z domu, ja chciałam zostać, gdy on chciał zostać, ja miałam ochotę na spacer. Zimno – za zimno, ciepło – za ciepło. Na każde jego słowo miałam przygotowany kontratak. Gdy milczał miałam pretensje że nic nie mówi, gdy zagadywał obrażałam się i milczałam albo twierdziłam że się czepia. Najśmieszniejsze że absolutnie nikt tego nie widział, nawet dzieci. Najstraszniejsze że nauczyłam się kłamać patrząc mu prosto w oczy. W końcu uległ, poszłam na prawko i wspierał mnie przez całe szkolenie.

Nowy rozdział w związku

Po dziś dzień nie wiem czy bardziej eM przeraziło półroczne piekło które mu zrobiłam, czy strach że mogę go zostawić. Nie stał się żaden spektakularny cud, nie nawiązaliśmy doskonałych relacji ale wydaje mi się że nabrał do mnie prawdziwego szacunku. Zaczął doceniać że ma czysty, zadbany dom, kobietę z którą nie wstydzi się pokazać, że toleruję jego kolegów. Nawet podejmował próby rozmów, a na pewno słuchania mnie bez głupich i drwiących komentarzy. Gdy w końcu znalazłam pracę, on musiał zając się domem i nauczyć wszystkiego czego wcześniej nie doceniał. Zrozumiałam że poprzednie zmarnowane prawie dziesięć lat to także moja wina. Ja pozwoliłam tak się traktować, nauczyłam go że jest najważniejszy, najmądrzejszy i liczy się tylko jego zdanie. Dałam się zastraszyć, tak naprawdę nic nie znaczącymi słowami. Bez wysiłku, bez podnoszenia ręki, bez sińców zamkną mnie w psychicznej klatce. Tamtych lat staram się nie pamiętać, jednak ich konsekwencje ponosimy po dziś dzień. Chociażby w czasie obiadów jedzonych w milczeniu, decyzji podejmowanych samodzielnie, innych pasji i osobnych kont.

Ciekawe czy gdybym wcześniej zrobiła zimną wojnę byli byśmy małżeństwem idealnym, dokładnie takim za jakiego ma nas otoczenie.

Obraz Deflyne Coppens z Pixabay