Co jest ładne

Między „idealne” a „koszmarne” często stoi tylko różnica spojrzenia.

Mówią, że o gustach się nie dyskutuje. Ale to bzdura – czasem o gustach można się pokłócić. Szczególnie wtedy, gdy trzeba się nimi dzielić pod jednym dachem. Ja z eM jesteśmy typowym przykładem przeciwieństw. I choć przez ponad 20 lat małżeństwa zdążyliśmy się oswoić z naszymi różnicami, to wciąż bywają momenty, które potrafią zatrząść domowym ogniskiem jak trzęsienie ziemi.

On – gadżeciarz z duszą kolekcjonera wszystkiego, co się świeci, mruga i ma dodatkowy port USB. Ja – minimalistka z upodobaniem do stonowanych kolorów, prostoty i naturalnych materiałów. On: kolorowe światełka LED. Ja: światło dzienne. On: błysk. Ja: mat…

Gdy różnice w gustach spotykają się w łazience

Sobota wieczór, seria niefortunnych zdarzeń przyczyniła się do połamania deski sedesowej. Niestety bezpośrednią winowajczynią byłam ja i gdy cała sprawa wyszła rano na jaw nikt nie za spytał co ze mną tylko „olaboga, jak to w ubikacji bez deski”. Fakt, trochę niepraktycznie i niebezpiecznie gdy chce się usiąść np. przy czyszczeniu pazurów. W naszym domu deska spełnia jeszcze funkcje schodka dla kotów, dzięki któremu mogą wdrapać się na stosunkowo wysoki grzejnik. Ponieważ to ja byłam winowajczynią tak ogromnej straty dla naszej łazienki, osobiście w poniedziałek z rana wybrałam się po zakup nowej klapy. Po długim riserczu, porównywaniu funkcji cichego opadania, faktur, zawiasów i kolorów wybrałam. To była deska idealna. Miękka linia, delikatne kolory na naturalnym drewnie bambusowym i cichy domyk. Funkcjonalna i – moim zdaniem – piękna.

Z radością zamontowałam ją na miejscu resztek plastikowego bubla jaki dotychczas mieliśmy. I wtedy wszedł on. Mój mąż. Ten sam, z którym przeszłam wszystkie możliwe etapy życia. Facet, z którym wspólnie wymienialiśmy pieluchy, opony i podatki. Spojrzał, zmarszczył nos i powiedział:
– To najbrzydsza deska, jaką mogłaś wybrać.

Gust czy niegust

Wiadomo, większość rzeczy to kwestia gustu, ale są takie sytuacje, gdzie kompromis nie tylko boli – on wręcz uwiera jak źle wyprofilowane oparcie w tanim fotelu. I tu właśnie zaczyna się problem. Bo w naszym małżeństwie każde wspólne zakupy wnętrzarskie to pole minowe.

Z tego powodu często męczymy się przy wyborach mebli, sprzętów domowych, a nawet drobnego wyposażenia. O remontach nawet nie warto wspominać. Długie godziny przed komputerem, w sklepach, debaty do późna – a i tak bez projektu i pewnych kompromisów się nie obejdzie. Prawdziwy dramat rozgrywa się wtedy, gdy jedno z nas musi samo coś kupić. Niby wszystko jest omówione, wybrane, uzgodnione… a potem drugie patrzy i mówi, że „trzeba to było bardziej przemyśleć”.

Ale wiecie co? Tego właśnie uczysz się po dwóch dekadach razem. Że miłość to nie tylko wspólne śniadania i dzielenie się serialem na Netflixie. To też akceptacja faktu, że druga osoba nigdy nie polubi twojej ukochanej lampy z abażurem, a ty nigdy nie zrozumiesz jego fascynacji podświetlaną półką.

Deska została. Mąż kręci nosem. Ja siadam z satysfakcją. Kompromis? Tym razem nie. Ale przecież czasem trzeba. I czasem można. Zwłaszcza z cichym domykaniem.