Dlaczego „pierdolę” pedantyzm

Daleko mi do perfekcji. I ani mi nie wstyd, ani nie żal 😉 Życie dało mi porządne lekcje, korepetycji zdecydowanie nie trzeba.

O mojej matce można by wiele napisać. Była (i jest) dla mnie wzorem pod wieloma względami. Doskonała kucharka, wyśmienity cukiernik, sama zadbana i pieczołowicie dbająca o dom i ogród. Dla niej przyjazd gości gdy jeszcze mieszkanie nie było na nich gotowe, było końcem świata. Potrafiła nie spać kilka dni i nocy oby tylko mieć wszystko idealnie posprzątane. U niej zawsze musiało być perfekcyjnie… A przynajmniej tak o sobie mówi i takie wrażenie sprawiała.

Jednak czy można nazwać perfekcyjnym dom w którym czysta podłoga jest ważniejsza od śladów zadowolonych dzieci, zmęczenia po spacerze i kanapy bez kota? No dobrze, nie każdy musi mieć kota, psa czy chociażby rybkę. Zwłaszcza na wsi, gdzie zwierząt jest więcej niż ludzi. Ja, jako córka perfekcjonistki też musiałam być perfekcyjna. Zadbana, uczesana, w sukience jak laleczka. Ciągle słyszałam ” siedź prosto”, „nie chlap”, „nie wierć się”, to wolno a tamto nie wypada. Pomimo zapewnień że mnie kocha miałam wrażenie że wciąż nie jestem dość dobra. W zasadzie ojciec który w uczuciach jest powściągliwy dawał mi więcej rodzicielskiej miłości. Przy nim mogłam się pobrudzić, wpuścić kota do domu a nawet karmić ze swojego talerza chociaż po dziś dzień tata nie lubi jak zwierzak wchodzi na stół. Cały ten perfekcjonizm mamy sprawił że chętnie opuszczałam dom. Każde wyrwanie się było na wagę złota i dopóki nie usamodzielniłam się, to poza domem czułam się bardziej wolna niż we własnych czterech ścianach.

Złote rady

Prawdziwe problemy zaczęły się gdy założyłam swoją rodzinę. Moja perfekcyjna rodzicielka uznała to za kolejną okazję do przekazania całej idealnej mądrości jaką posiada. Owszem miała doświadczenie ale z czasów zupełnie innych niż te w których urodził się jej wnuk. Jakby nie patrzyć, ponad 20 lat to przepaść technologiczna i wychowawcza.

Przyznam że na początku cieszyła mnie jej pomoc. Mogłam spokojnie się przespać, zrobić zakupy czy coś załatwić. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęła dominować mój dom, a na docinki eM nie reagowałam. Wydawało mi się normalne że teściowa i zięć za sobą nie przepadają. Niestety z czasem sama poczułam zmęczenie nadgorliwością i pomocą. Dojrzałam do decyzji że trzeba to przerwać i w końcu po wielu nieudanych próbach, setkach rozmów a nawet kłótni, udało się. Mama zrozumiała że mój dom nie musi być idealny, że moje życie jest inne niż jej i nawet nie chcę być taka sama. Oczywiście to że zrozumiała nie oznaczało że to akceptuje co również często mi przypominała, jednak powoli stawała się coraz rzadszym gościem.

Wnioski czyli musztarda po obiedzie

Mój tata i ja uważamy że życie trzeba tak przeżyć aby jak najmniej żałować. Nie będzie poprawki, drugiej szansy, bo to teraz nie jest na próbę. Czy ważniejsza jest rodzina, miłość, radość czy „wyszorowane gary”, każdy musi sam zdecydować. Owszem rozumiem jeśli „wyszorowane gary” dają komuś szczęście to czemu nie. Jednak gdy robimy coś z obowiązku i jeszcze z poczuciem że dla innych, prędzej czy później popadnie się w frustrację. Zacznie się wypominanie oraz poczucie krzywdy które zaszkodzi wszystkim, a wiem to patrząc na mamę. Dopiero niedawno przyznała mi rację że wiele rzeczy nie miało sensu lub nie było tak ważnych jak się jej wydawało. Niestety, zniszczone relacje odbudowuje się długo. Jej nawyki i moja nieufność wymagały lat żeby wrócić na normalne tory.

Rzeczy małe, rzeczy wielkie

Jedno czego nie mogę powiedzieć o mojej mamie to że skupiając się na drobiazgach, traciła panowanie nad rzeczami ważnymi. Ona potrafiła kontrolować wszystko i pewnie stąd zszargane zdrowie i chory kręgosłup. Współcześni perfekcjoniści tego nie potrafią a przynajmniej ja nie znam takiego, chociaż ludzi znam całkiem sporo. Przyznam że kiedyś też miałam tendencje do dopracowywania każdego szczegółu, chociaż później i tak nikt nie zwracał na to uwagi. Być może dlatego zaczęłam odpuszczać część rzeczy które przeszkadzają tylko mi. Co więcej, z czasem zaczęłam rozumieć dlaczego do tej pory w niektórych przypadkach byłam genialna a w innych totalnie do bani. Po prostu brakowało mi czasu. Dopiero nauczenie się „olewania pierdół” pozwoliło mi tak naprawdę się rozwinąć. Fakt że to nie jest najlepsza droga aby zostać w danej dziedzinie specjalistą, ale z drugiej strony czy przeciętny człowiek musi być w czymś naj? Czy warto poświęcać codzienne wartości dla czegoś co być może nigdy nie będzie docenione? Dla własnej satysfakcji? Wątpię, zbyt często i za dużo osób nas ocenia aby nawet najlepsze samopoczucie przetrwało „eeee tam” ważnej dla nas osoby, lub gromady wszechwiedzących krytyków.

„Moja mama jest idealna”

Przyznam że sama pierwotnie też miałam zamiar być perfekcyjną panią domu, no bo niby dlaczego nie? Przecież teraz to takie proste. Jak mawiała moja babcia, mamy odkurzacze, miksery, bajery. Już nie trzeba cerować pończoch ani czyścić szkieł lamp naftowych. I chyba nawet kilka lat byłam idealna. Wiadomo, młody człowiek ma więcej energii niż potrzebuje snu, a ja potrafiłam wytrzymać kilka dni na krótkich drzemkach a nawet i bez nich gdy dużo się działo. Zwłaszcza latem krótkie noce pozwalały odetchnąć, poczytać książkę, coś napisać lub zaprojektować bo tylko wtedy była chwila spokoju i nim się obejrzałam nastawał świt a wraz z nim kolejne obowiązki. Lubiłam je bardzo… zapach świeżego prania, czystej podłogi, codziennie nowe kwiaty w wazonie, pieczołowicie przygotowywane posiłki i idealne posprzątaną kuchnię. A przecież trzeba było dotrzymywać kroku rodzinie, dzieci, wyjazdy, imprezy i każdy myślał że to wszystko robi się samo.

Długo trwało zanim zrozumiałam że nikt nie zauważa mojej pracy. Pierwszy dłuższy wyjazd otworzył oczy domownikom, a jego efekt był szokiem również dla mnie. Zamiast otrzymać pomoc, spadły na mnie pretensje i lawina żali. Dotarło do mnie że dałam się zaszufladkować w najgłupszy sposób. Na szczęście moje nowe plany życiowe były nie do odwołania. Wszystkie ideały zarówno moje jak i bliskich legły w gruzach, i doprawdy ciężko to opisać bez emocji ale było warto. Po kilku, może kilkunastu miesiącach doczekałam się słów uznania, pomocy a przede wszystkim „dziękuję” jakie należy się każdej kobiecie prowadzącej dom. Jednak nabrałam zupełnej pewności, gdy już nie mając idealnego domu, usłyszałam jak mój kilkuletni syn powiedział do pani w przedszkolu „moja mama jest idealna”.