E-sport … eeeeeebzdura

Nie lubię sportu, ale o tym chyba już kiedyś pisałam. Jednak to że nie lubię nie oznacza że nie szanuję zarówno sportowców jak i kibiców.

W końcu to pasja jak każda inna, ważne aby dawała ludziom radość, psychiczny odpoczynek i poczucie spełnienia. Dodatkowym plusem zawodowej aktywności fizycznej jest jest promocja zdrowia i dobrej kondycji o ile nie jest to pseudo sport jak na przykład wyścigi żużlowe czy konne. Osobiście uważam aby do sportu zaliczać tylko i wyłącznie dziedziny w których zawodnik używa własnych mięśni (kończyn) ale to temat na inny wpis.

Dziś będzie o e-sporcie, czyli kolejnym zjawisku cyberświata

W ostatnich latach rośnie popularność tzw. sportu elektronicznego – esportu. Mówi się o nim w mediach, widzimy reklamy sponsorów na koszulkach zawodników, a nagrody finansowe rosną do kwot, które kiedyś rezerwowano jedynie dla sportowców z prawdziwego zdarzenia. Jednak czy esport to faktycznie sport, czy raczej zręczna manipulacja młodymi ludźmi, którzy padają ofiarą kolejnego marketingowego trendu?

Patrząc z perspektywy matki, której syn na szczęście ominął erę gier komputerowych, widzę esport jako zjawisko, które nie tylko szkodzi zdrowiu, ale także niszczy relacje społeczne. Dla mnie sport to ruch, dyscyplina fizyczna, praca nad ciałem, a także – co nie mniej ważne – możliwość realnych kontaktów z ludźmi. W esporcie nie ma ani jednej z tych rzeczy. Gracze, zamknięci w świecie wirtualnym, całymi godzinami siedzą przed ekranami, co powoduje przemęczenie oczu, przeciążenie stawów, a także prowadzi do zaniku kondycji fizycznej. Co gorsza, tworzy się pokolenie młodych ludzi, którzy nie rozwijają umiejętności komunikacji twarzą w twarz i wolą budować relacje przez ekrany komputerów.

Marketingowa bańka?

Esport to bez wątpienia złoty interes dla firm. Sponsoring, reklamy, platformy streamingowe – wszystko po to, aby przyciągnąć młodych ludzi, którzy bez większej refleksji poświęcają swoje zdrowie, czas i przyszłość dla chwilowego emocjonalnego „kopa”. Za kolorowymi banerami i wysokimi nagrodami kryje się bezlitosny marketing, który celuje w młodzież. W końcu dla producentów sprzętu komputerowego, gier czy napojów energetycznych to idealna grupa docelowa – podatna na emocje, impulsywna, a jednocześnie mało świadoma konsekwencji długotrwałego siedzenia przed komputerem.

W esporcie nie chodzi o zdrowie ani o rozwój młodzieży. Tu chodzi o pieniądze. I choć marketingowcy starają się nas przekonać, że esport jest jak prawdziwy sport, to ja w to nie wierzę. Kiedy widzę tych młodych ludzi zamkniętych w ciemnych salach, skupionych na ekranach, myślę o moim synu, który w młodości grał na świeżym powietrzu, uczył się współpracy w realnych sytuacjach, kształtował charakter przez prawdziwe doświadczenia – nie wirtualne emocje. Esport to kolejny marketingowy trend, który zmienia młodych ludzi w „konsumentów na wyłączność”.

Konsekwencje zdrowotne i społeczne

Nie da się ukryć, że esport niesie ze sobą poważne ryzyko zdrowotne. Brak ruchu, przemęczanie wzroku, problemy z postawą, nadwyrężanie stawów – to tylko niektóre z fizycznych skutków, jakie dotykają młodych graczy. Wszyscy wiemy, jak ważny jest ruch w młodym wieku, a esport odciąga od niego bardziej skutecznie niż cokolwiek innego.

Jednak jeszcze większe zagrożenie widzę w aspekcie psychologicznym. Młodzi ludzie wpadają w izolację społeczną, zamykając się w świecie wirtualnym. Emocje, które odczuwają, są sztuczne – wynikają z wygranej w grze, a nie z realnych przeżyć i interakcji. Jakie będzie pokolenie, które całe swoje emocje przeżywa przed komputerem? Dla mnie to nic innego jak bańka marketingowa, która prowadzi młodzież do zaniedbania zdrowia, relacji i prawdziwego rozwoju. Warto postawić pytanie, czy to jest coś, co chcemy wspierać i promować, czy raczej czas przyjrzeć się, jakie skutki niesie to zjawisko dla przyszłych pokoleń.