Jak doprowadzić uszy muzyka do orgazmu ;)

Z panem Markiem dłuższy czas pracowałam przez Internet.

I jak to bywa w zdalnej współpracy, często nie widzi się na oczy osoby z którą prawie się jest na „ty”. Przegadane godziny rozmów telefonicznych, niezliczone ilości maili, ewentualnie zdjęcia konieczne do projektu i zero informacji prywatnych. No bo w zasadzie po co? Kiedyś często godziłam się na luźniejszy sposób pracy, ale wówczas byłam młodsza i głupsza. Dziś wolę zachować dystans który po pierwsze innym daje do zrozumienia że na głowę mi nie wejdą, a po drugie to relacja bez emocji. Szczególnie to drugie jest ważne gdy jakiś cwaniak mówi że chyba zmieni zleceniobiorcę. Chce, niech idzie. Nie będę pracowała charytatywnie bo kogoś polubiłam. Zero sympatii = zero ulg, na szczęście pan Marek do cwaniaków nie należał.

O panu Marku w kilku słowach

Trafił do mnie z polecenia jego znajomych a moich klientów którzy co jakiś czas regularnie korzystają z mojej pomocy. Ja o nim nie wiedziałam nic i też nic poza konkretnymi wytycznymi mnie nie interesowało. Potrzebował kilku artykułów o ekskluzywnych weselach i muzyce, więc temat lekki, łatwy i przyjemny. Jedynym udziwnieniem było, że ma być o muzyce na żywo typu skrzypce, kontrabas, saksofon… Trochę oryginalne, ale postanowiłam spróbować, w końcu dopóki się czegoś nie spieprzy to nie wiadomo czy się na tym zna czy nie. O dziwo już pierwszy projekt chwycił więc dla łatwiejszego kontaktu podałam panu Markowi numer telefonu.

Informacje z pierwszego źródła

Zadzwonił. Miły, spokojny ciepły głos pasował mi do gatunku muzyki którą reprezentował. O swoim zawodzie skrzypka, a raczej pasji potrafił mówić bez końca, niestety gorzej szło mu naświetlanie poprawek. Moich pytań niemal wcale nie rozumiał i momentami miałam wrażenie że wszystko muszę z niego wyciągać. Natomiast gdy już się rozgadał, ciężko było go zatrzymać. Ja, co jak co, ale notować ze słuchu nie potrafię, zwłaszcza gdy w międzyczasie nasuwają się kolejne pytania. Kilka prób przejścia na korespondencję mailową spowolniło pracę ale dało mi chwilę wytchnienia. Pisanie tekstów to może i nie jest ciężkie zajęcie, jednak potrafi psychicznie wypompować. W końcu udało się stworzyć materiały które wymagały „tylko” poprawek fachowca w dziedzinie muzyki poważnej i po miesiącu znów trzeba było przejść na telefon.

Z natury nie lubię się narzucać więc skoro nie byliśmy umówieni wysłałam sms. Zadzwonił na niemal natychmiast. Zachwycony tekstami i naszą współpracą. Mam wrażenie że przez kilkanaście minut zachwalał efekty a na pewno nie dał mi dojść do głosu. W końcu musiałam mu przerwać, a że mam na to patent to wreszcie zaczął słuchać. Po blisko godzinie wszystko zostało zapięte na ostatni guzik co oznaczało że nasza współpraca dobiegła końca.
– Wie pani, teraz to mi szkoda że tak dobrze poszło – powiedział nie ukrywając żalu.
– Dlaczego – zdziwiłam się.
– Bo to oznacza że nie wiadomo kiedy znów panią usłyszę.
„Ocho, pomyślałam sobie, a jednak kolejny bajerant”. Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć gdy dodał:
– Nie wątpię że jest pani sympatyczną osobą, to słychać nawet przez telefon. Tacy ludzie uśmiechają się do innych a niestety jest was coraz mniej.
– Dziękuję – odpowiedziałam będąc mile zaskoczona, bo tak naprawdę spodziewałam się jakiś podchodów z negocjacją ceny.
– Wie pani że jestem muzykiem, mam doskonały słuch. Dla mnie nawet tonacja głosu mówi wiele o człowieku. Czy mógłbym coś powiedzieć?
– O ile nie będzie to deklaracja matrymonialna to tak – pozwoliłam sobie na żart bo już nie miałam pojęcia o co panu Markowi może chodzić.
– Tylko niech pani się nie pogniewa, bo to nie ma żadnego podtekstu. Po prostu mam wrażliwy słuch i są dla mnie dźwięki straszne ale i bardzo przyjemne, a pani głos doprowadza moje uszy do orgazmu.

Nie było negocjacji cen, nie było nawet propozycji kawy, bo i po co. Owszem, na koncerty mam wstęp wolny ale o tym poinformował mnie po pierwszym udanym tekście. Tylko teraz wiem jak określić to uczucie gdy trafia się piosenka od której trudno mi się oderwać. Dziś Mike Posner – I took a pill in ibiza