Jeśli faceci są z marsa, mój jest z innej galaktyki

Pisanie anonimowe ma jedną ogromną zaletę. Mogę bezkarnie się powymądrzać a także pisać o sprawach trudnych.

Takich których nie chce opowiadać się bliskim, które wydają się dziwne, głupie albo na zdrową logikę zawstydzają. Wbrew pozorom jest ich wiele, nawet w życiu osoby z pozytywnym podejściem. Zdziwieni?! niektórzy na pewno. W polskim społeczeństwie panuje niezrozumiała dla mnie opinia że „twarde baby” nie mają problemów, i nikt nie zastanawia się od czego takie się stają. Na pewno człowiek się z tym nie rodzi, owszem można mieć predyspozycje, ale to, jak i większość rzeczy wymaga treningu, a trenerem jest życie. Dopierdala ono ludziom tak długo i do tego stopnia że w końcu albo ma się dość, albo zwyczajnie się uodparniamy. Przecież skoro milion razy działo się coś (z pozoru) złego i jakoś się z tego wybrnęło, to po co zamartwiać się kolejnym razem. Do tego dochodzą wnioski że nerwy uszkadzają serce, odbierają logiczne myślenie, powodują paraliżujący strach i dają przewagę innym. Tak w skrócie przebiega „twardnienie baby”.

Chodzi o punkt siedzenia czy co?

Nie rozumiem mężczyzn, ale nie rozumiem większości ludzi i globalnie też mamy z tym problem więc jakoś mnie to nie dziwi. Gorsze że nie rozumiem mojego eM. Ponad 20 lat razem, żadnych spektakularnych dramatów ani tragedii, żadnych burzliwych związków na boku, chorób. Życie w granicach przyzwoitości i wzajemnego szacunku, nawet z elementami miłości. Co prawda dziś trudno o niej mówić bo dla mnie miłość oznacza szereg zachowań dzięki którym dajemy znać że troszczymy się o druga osobę prowokujemy i dążymy do częstego kontaktu, dbamy o bliskość, rozmowę, zaspokajanie potrzeb nie tylko materialnych. Wydawało by się że po tylu latach się znamy, i że znamy świat. Sęk w tym że chyba inaczej na ten sam świat patrzymy i co innego słyszymy. Widać to nie tylko w moim związku ale w tym co się obecnie wyprawia. Wszech obecne kłamstwo i ponowne zepchnięcie ludzkości do ciemnogrodu chyba jeszcze bardziej nas dzieli. Do niedawna mieliśmy problemy z religią, polityką, pieniędzmi, a teraz jeszcze doszła koronopropoaganda. Od dawna ludzi dzieli wąwóz który po raz kolejny został pogłębiony.

To może rozwód

O rozwodach coraz więcej się słyszy. Niektórzy wytrzymują ze sobą rok, inni kilka lat, jeszcze inni decydują się na rozejście gdy dzieci opuszczą rodzinny dom. Sama mam wielu znajomych po rozejściu i chociaż część z nich jest w nowych nieformalnych związkach, prędzej czy później zaczynają narzekać. Owszem, znam również wiele udanych par, spędzających wspólnie wakacje, podejmujące wspólnie decyzje i bez względu czy akurat gdzieś są razem czy osobno zawsze widać ich więź. To jak o sobie mówią, ile mówią w relacjach z dziećmi widać bliskość i szczęście. Przypadek taki jak mój jest dla obu grup nie zrozumiały. Twierdzą że skoro tak mało nas łączy powinniśmy się rozejść. Niby mają rację, ale co by to rozwiązało? Z opowieści wiem że rozwód, chociażby nieformalny to często piekło, mnóstwo rzeczy do wyjaśnienia, zniszczone nerwy, zmarnowane pieniądze i nawet kilka lat życia. W dodatku skąd mogę mieć pewność że to będzie dobra decyzja. Niemal każdą którą podejmuję uważam za słuszną, a potem życie je weryfikuje.

Uciec, ale jak, dokąd, po co?

eM co jakiś czas wpada na lekko głupkowate pomysły. Wyprowadza się, blokuje dostęp do konta, zakazuje mi wstępu do łazienki gdy on tam jest i niezliczona ilość innych dziwactw które równie szybko odszczekuje jak obwieszcza. Kiedyś zastanawiałam się po co to robi, pytałam co jest nie tak, co chce osiągnąć i za każdym razem ta sama śpiewka że go tłamszę. Najlogiczniejszym wytłumaczeniem była chęć zachowania czegoś przede mną w tajemnicy, najprostszym druga kobieta i wtedy przyznaję że sprawdzałam jego pocztę i komórkę. Nigdy nic nie znajdowałam więc odpuszczałam. Z czasem nauczyłam się traktować jego fanaberie jak rozpieszczonego gówniarza i nie reagować. Przecież i tak po kilku dniach, a czasem i krócej wszystko wracało do starego biegu, zawsze wraca, chociaż dalej tego nie rozumiem… ale i raczej nie muszę.