Młodzi bogowie

O relacjach w pracy już kiedyś pisałam, i nic dziwnego, bowiem praca zajmuje istotną część życia. Dzięki niej mamy pieniądze i pewną stabilizację.

To jakimi jesteśmy ludźmi, nasze teorie, uprzedzenia, emocje i charakter często najbardziej uwidaczniają się właśnie w czasie zatrudnienia. Osobiście jestem za oddzieleniem pracy od życia osobistego, jednak nie da się zmienić człowieka i jakim jest na co dzień, takim i będzie w kontaktach z współpracownikami.

Mam swoje lata, coraz więcej młodych dołącza do mojej drużyny i pomimo mojego ogólnie pozytywnego zdania o młodzieży czasami ciężko powiedzieć coś dobrego. Generalnie jestem tolerancyjna. Tatuaże, piercing czy inne anomalie nie robią na mnie wrażenia. Nie kategoryzuję ludzi według wagi ani upodobań seksualnych. Każdy ma prawo być takim jaki jest… chyba że jest gburem, cwaniakiem albo w inny sposób stara się pokazać swoją „wyższość”. Nie lubię tego i zawsze staram się albo „boga” omijać, albo delikatnie sprowadzić na ziemię. Lata doświadczenia nauczyły mnie że więcej wskóram cierpliwością i kulturą, niż walcząc „oko za oko”. Niestety i tu bywają przypadki skrajnie tępe, ewentualnie zawzięte w swojej boskości. Dokładnie taki przypadek pojawił się w mojej pracy. Początkowo uznałam że skoro to nie pierwszy i prędzej czy później daje się je wychować to i tym razem tak będzie. Moja stoicka cierpliwość prawie miesiąc powstrzymywała mnie przez dobitnym (lecz kulturalnym) poinformowaniem „boga” i jego przełożonego o formie komunikacji. Gdy wreszcie młody przegiął i rozpętała się między nami woja, cwaniaczek na tyle był pewny siebie że w całą sprawę sam wciągną swojego szefa, i przyznam szczerze że szalenie mnie to ucieszyło.

Summa summarum wszystko zakończyło się dla mnie pomyślnie, tylko co z tego skoro kosztowało mnie to nerwy i niepotrzebne zamieszanie. Na razie jeszcze staram się nie zmieniać zdania o młodzieży, i jeszcze wierzę że to wyjątek potwierdzający regułę.