Najważniejsze to mieć pasję

Prolog

Lubię pisać o znajomych i robię to chętnie, chociaż czasem zastanawiam się co by oni na to moje pisanie powiedzieli.

Jednak (i na szczęście) ciekawość przegrywa ze zdrowym rozsądkiem. Pewnie większość obraziła by się śmiertelnie, albo co gorsze wyzwała że ich kosztem celebrytkę z siebie robię. A ze mnie ani celebrytka, ani tym bardziej czyimś kosztem. Ot, piszę bo lubię, bo copywriter musi czasami upuścić tekstu zupełnie bezużytecznego, machniętego dla samego siebie żeby z natłoku myśli nie zwariować. W końcu ile można pisać porad dla psiarzy, instrukcji technicznych czy mikro szkoleń niekoniecznie z własnym zawodem związanych.
No więc wracając do znajomych, dziś będzie co nieco o Wiktorze, moim serdecznym przyjacielu z którym kochamy się miłością braterską, i jak na prawie rodzeństwo przystało wzajemnie się wspieramy.

Poznajcie Wiktora i jego rodzinę

Wiktor to człowiek prosty, normalny, 200% facet o rozumie budowy cepa. Prawdziwy mechanik którego kręci zapach spalin i nagi… silnik. Marzy o porsche i zajebiście nowoczesnym zakładzie mechanicznym bo rodzinę założył kilka lat temu. Jak to sam mawia, chyba kłopotów miał za mało, jednak życia bez swoich dziewczyn już sobie nie wyobraża. O ile córci, rocznej Oliwce daje wejść sobie na głowę i nawet nie odważy się dyskutować, o tyle z panią swojego serca, Weroniką czasem w polemikę wchodzi i wygrywa tylko wtedy jeśli sprawa dotyczy biurokracji zakładowej i zamówień części. W każdym innym przypadku prędzej czy później, któreś z nich do mnie dzwoni i prosi żeby jemu wytłumaczyć czemuż to się myli. Oczywiście, zawsze myli się mój przyjaciel bo Weronika jak na kobietę przystało zawsze ma rację 😀
Przyznam że osobiście bardzo ją lubię. Dziewczyna wie czego chce, chociaż to niespokojnych duch co kocha rodzinę, jednak zamknięta w domu pewnie by oszalała, albo zwyczajnie nie lubi się nudzić. W każdym razie pochodzi z bogatego domu więc wszelakie szalone pomysły mogła realizować, a że małżonek równie wpatrzony w nią jak tatuś to też kaprysy chętnie spełnia. Jakby się zastanowić to w przeciągu 32 lat więcej robiła niż niejeden człowiek w ciągu całego życia, choćby i umarł w okolicach setki.

Pasje Weroni

Pomijając jej młodzieńcze podróże w Himalaje, firmę odzieżową, klub miłośników kaktusów i wydany tomik wierszy, po związaniu z Wiktorem zmieniła tylko aktywność ale pomysłów się nie wyzbyła. Chyba nie było dziedziny sztuki którą by się nie zajmowała, no może poza garncarstwem gdzie szalenie przystojny pan instruktor nie polubił się z małżonkiem. Do dziś nie wiemy czy poszło o cenę czy faktycznie o uśmieszki do kursantki. Ale na dwóch godzinach się skończyło. Wielu ludziom, w tym i mi wydawało się że to wszystko z braku dzieci, które usilnie próbowali na świat przez kilka lat powołać. I pewnie gdyby nie prawdziwy cud byśmy się nie przekonali że jednak jest inaczej. Fakt że w ciąży Weronika całą swoją uwagę poświeciła na przewrócenie domu do góry nogami i dostosowanie go dla nowego domownika. Największą rewolucję przeszły chyba dwa shih tzu które wraz z behawiorystą perfekcyjnie wyszkolili. Sama byłam zdziwiona gdy diabły któregoś dnia nie powitały mnie uciążliwym ujadaniem. I tak do 3 miesiąca życia Oliwki cały świat kręcił się tylko wokół niej. Nie żeby po tym czasie rodzice przestali się małą opiekować, jednak ileż można wpatrywać się w śpiące dzieciątko. Jakoś udało się mamie wytłumaczyć że córeczka może sama spać w pokoju obok, że elektroniczna niania świetnie się sprawdza zamiast biegania do łóżeczka i że czas zadbać o siebie.

Sztuka kontra sztuka

Długo nie trwało gdy Weronika znów zaczęła szukać nowej pasji. A łatwo nie było, bo wymogów było całe multum. Po pierwsze nie może to być zajęcie brudzące, koniecznie w domu, w ciszy (bo olaboga, Oliwcię obudzi). Możliwe w każdej chwili do przerwania, bez ryzyka przypalenia, wysuszenia, bez wielkich przygotowań i jeszcze wielu innych „koniecznie”. W końcu udało się jej coś znaleźć. Wiktor za bardzo nie wynikał co to jest, oby mu kobieta zadowolona chodziła, to gotów był zapłacić bez patrzenia na sumę. Po kilku dniach zadzwonił do mnie po ratunek:
– Słuchaj, weź mi wyjaśnij, bo Ty się znasz – powiedział na powitanie
– No nie wiem czy się znam, a o co chodzi?
– Właściwie nie wiem o co chodzi, obraziła się. No ale już Ci mówię co się stało. Bo Weronia właśnie pokazała mi swój obraz…
– Ooooo – przerwałam nie czekając na dalsze słowa – a malarstwo jej już nie kręciło –
– No właśnie to nie malarstwo. W sumie nie wiem co, ale twierdzi że obraz –
– No to co z nim jest nie tak?
– Wiesz co, ona to coś kleiła przez kilka dni i dziś pokazała mi to i oświadczyła że skończyła swój pierwszy obraz. I wyobraź sobie że ja idiota zamiast pochwalić, zapytałem gdzie ten obraz… no bo mi to na obraz nie wyglądało –
Przyznam że nie powinnam, ale wybuchłam śmiechem, w końcu zaproponowałam żeby mi zdjęcie wysłał. W końcu facet nie musi znać się na kolażu, a jak mniemałam właśnie to Weronia stworzyła. Gdy w końcu otrzymałam mms ze zdjęciem wyklejanki po numerach, ponownie wybuchłam śmiechem, bo aż żal mi się biednego przyjaciela zrobiło. Nie zdążyłam nawet obejrzeć szczegółów gdy ponownie do mnie zadzwonił:
– No i co to jest?
– Chmmm, powiedzmy obraz – odpowiedziałam spokojnie
– Obraz?! Poklejone koraliki to obraz? Przecież kilka dziedzin sztuki już przechodziliśmy i o czymś takim nie było mowy – niemalże płakał, nie kryjąc zdziwienia – przecież mam prawo się mylić!
– Wiesz, jest sztuka przez duże „S” i taka w której największą sztuką jest dopatrzyć się sztuki.