Nie jesteśmy bezinteresowni

Z pozoru altruistyczni, uczynni, otwarci.

Dzielimy się, pomagamy, oferujemy wsparcie. Ale czy w głębi duszy nie oczekujemy niczego w zamian? Nawet jeśli nie chodzi o pieniądze, to liczymy przynajmniej na wdzięczność. Uśmiech. Pochwałę. Spojrzenie pełne uznania. Chcemy, by nasza obecność miała znaczenie. By ktoś powiedział „gdyby nie ty…”

Nie trzeba być cynikiem, by dostrzec, że pomagając innym, karmimy też swoje ego. I nie ma w tym nic dramatycznego – dopóki nie zaczynamy tego ukrywać nawet przed sobą. To naturalne, że odczuwamy satysfakcję, gdy możemy komuś pomóc. Dobre uczynki mają swoją wewnętrzną nagrodę: czujemy się potrzebni, wartościowi, połączeni z kimś. Tylko że w pewnym momencie łatwo przekroczyć cienką granicę między dawaniem a graniem roli zbawcy.

Zaczynamy mylić pomoc z inwestycją emocjonalną, która musi się zwrócić – w uznaniu, lojalności, sympatii. Jeśli tego nie otrzymujemy, wkrada się żal. Zamiast dawać z otwartością, czujemy się okradzeni. A przecież mówiliśmy: „nic nie trzeba”, „to przy okazji”…

Problem pojawia się właśnie wtedy, gdy nie chcemy spojrzeć prawdzie w oczy. Udajemy, że nasze działania są czyste i bezinteresowne, a tymczasem towarzyszy im cały pakiet ukrytych oczekiwań. Największym oszustwem nie jest wcale oszukiwanie innych – tylko oszukiwanie siebie, że nie potrzebujemy niczego w zamian.

Lubimy być potrzebni

Czasem pomagamy, by zagłuszyć samotność. Innym razem – by udowodnić sobie, że jesteśmy lepsi, mądrzejsi, bardziej empatyczni niż reszta świata. A bywa i tak, że to nasz sposób na zbudowanie własnej wartości – nie przez to, kim jesteśmy, ale ile robimy dla innych.

Dopóki jesteśmy tego świadomi – wszystko jest na swoim miejscu. Można żyć w zgodzie ze sobą, wiedząc, że nawet dobry uczynek niesie w sobie cień egoizmu. Ale gdy odrzucamy tę myśl, udając, że jesteśmy chodzącym ideałem… stajemy się nie tylko ślepi, ale też coraz bardziej rozczarowani ludźmi, którzy nie odpowiadają naszym wyobrażeniom o wdzięczności.

Pomoc to nie tylko akt przekazania czegoś – to relacja. A w relacjach każdy chce mieć swoją pozycję. Jedni wolą być potrzebującymi, inni wolą być wybawcami. Daje to kontrolę. Daje to poczucie sensu.

To dlatego po „bezinteresownym” geście rozglądamy się niekiedy za potwierdzeniem: „Czy zauważył? Czy docenił? Czy chociaż podziękował?” Bo przecież jeśli ktoś nie podziękował, to… coś się w nas burzy. A może właśnie dlatego? Bo oczekiwaliśmy, nawet jeśli mówiliśmy, że nie.

Kiedy pomoc staje się przemocą

Anka zawsze ma dobre intencje. Jest szybka, skuteczna, zorganizowana. Słowem – pomocna aż do bólu. Z tych, co zanim zdążysz dokończyć zdanie „muszę się tym zająć”, już piszą maila, umawiają, organizują, załatwiają. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Anka często pomaga bez pytania i bez słuchania.

Kilka dni temu przyszły wyniki moich ostatnich badań. Internista obejrzał je dokładnie i doradził na wszelki wypadek konsultacje ze specjalistą. W moim wieku nawet drobne odchyły od norm lepiej sprawdzić. Nie byłam jeszcze zdecydowana, do kogo pójdę, bo – szczerze mówiąc – miałam swoje powody. Jeden z lekarzy z lokalnej przychodni był najkrótszą drogą do rozwiązania mojego problemu, ale kilka lat temu wyśmiał moje objawy i podważył diagnozę innego lekarza. Gdybym go wówczas posłuchała, być może już by mnie nie było.

Nie chciałam znowu przez to przechodzić. Nie z tym człowiekiem. Ale Anka, jak to Anka, zadziałała błyskawicznie. Tego samego dnia jak dowiedziała się że muszę iść do specjalisty, umówiła mnie na wizytę u nielubianego lekarza.

Nie powiedziałam nic. Z jednej strony to było miłe. Szybka pomoc, skrócenie oczekiwania. Ale z drugiej – ona całkowicie zignorowała moją historię, moje powody, mój komfort. W tamtej chwili poczułam się jak problem do rozwiązania, a nie osoba z emocjami.

Oczywiście nie poszłam na wizytę. Ale nie miałam też siły tłumaczyć się Ance. Byłam jednocześnie zła i zmęczona. Bo w jej oczach to ja byłam niewdzięczna. Przecież się starała. Przecież załatwiła. Nie obchodziły jej moje emocje i powody. Pomoc to nie sprint do rozwiązania cudzego problemu. Czasem to po prostu bycie obok i usłyszenie, że druga osoba nie chce tej właśnie pomocy. Albo nie chce jej teraz. Albo nie od ciebie.

Pomagać to sztuka

Pomoc, by była dobra, musi szanować granice. Bo w przeciwnym razie staje się kolejną formą kontroli – ładnie opakowaną, ale równie opresyjną jak milczenie.

Czasem największym darem, jaki możemy dać drugiemu człowiekowi, to uważność. Czas, cierpliwość, zaufanie, że ktoś sam wie, czego potrzebuje — albo że ma prawo jeszcze tego nie wiedzieć. Pomoc, która nie szanuje woli drugiego człowieka, nie jest pomocą. To przymus w przebraniu troski. A przymus, nawet w najlepszych intencjach, wciąż pozostaje przymusem.

Nie jesteśmy bezinteresowni – i nie musimy udawać, że jesteśmy. Ale możemy być świadomi. Swoich intencji, swoich oczekiwań, swoich motywacji.