Nienoworoczne postanowienia

Nowy rok jakoś nigdy nie był dla mnie szczególnym wydarzeniem. Uważam że czas na zmiany jest zawsze, nawet w środku dnia.

W zasadzie w tej kwestii niewiele się zmieniło. Zawsze byłam uparcie tkwiąca w swoich odchyleniach chyba że ktoś logicznie przedstawił kontrargumenty na moje wariactwo. To jednak nie oznacza że nie mam planów i postanowień. Wręcz przeciwnie, mam i to sporo. Gorzej z czasem i możliwościami ich realizacji. A może i problem w samych planach… za dużo ich. Niby wiem ile jestem w stanie udźwignąć, wiem co lubię, co chcę, na co mnie stać. Niby się już za coś zabieram z uczciwym zamiarem zrobienia i nagle dzieje się coś, co totalnie zbija mnie z tropu. Rozmowa telefoniczna, czyjaś wizyta lub jakiś inny czynnik losowy. Gdy próbuję się ponownie za to zabrać przeważnie mija już tyle czasu że od nowa analizuję i dochodzę do wniosku że to jest do bani. Postanawiam to znów przemyśleć, czasami z kimś obgadać i ponownie wracam do tematu… i najczęściej wtedy normalnie szlak mnie trafia, bo sama już nie wiem co mam o tym myśleć. Bywa że robię i się nie zastanawiam. W końcu jak nic z tego nie wyjdzie to trochę poćwiczę, a trening w każdej dziedzinie, nawet umysłowej, jest dobry.

Moja play lista

Od czasów założenia pierwszego internetowego profilu miałam ochotę stworzyć moją listę piosenek top. Było to jeszcze zanim powstały blox i blogger i zdecydowanie dziesięć kilo mniej… czyli sto lat temu?! w każdym razie dawno temu. Później życie mi się trochę pomieszało, cyber świat zaczął tworzyć netykietę i dla świętego spokoju nie chciało mi się w to bawić. Fakt że trochę jako człowiek ze środowiska nie powinnam łamać przepisów, a w wielu kwestiach przepisy są niejasne i czasami lepiej odpuścić niż z kimś się w głupie dyskusje wdawać. Szczególnie że poległam w kilku potyczkach z idiotami, no cóż, sprowadzili mnie do swojego poziomu a potem pokonali doświadczeniem. Dopiero działania google (wreszcie w miarę uczciwe) dają solidne argumenty na udostępnianie materiałów na innych stronach i blogach. Summa summarum doszłam do wniosków że skoro nie szkodzę to może w końcu czas zrobić listę ulubionej muzyki. Co prawda jak będę ją robić w obecnym tempie to będzie ona skromna ale i prawda że wybredna jestem i utworów które doprowadzają moje uszy do orgazmu jest niewiele.

Jak mnie Sobel z Michałem Szczygieł uwiedli

Za stara już jestem na ballady o miłości. W pewnym wieku i po pewnych doświadczeniach, nawet jak zna się to uczucie lepiej udawać że nie istnieje. Życie jest za krótkie na pierdoły, bujanie w obłokach i czekanie na cud. Albo samemu cudów się dokonuje, albo trzeba odpuścić. To samo z muzyką, nie mam czasu na słuchanie radia, na szukanie nowych kawałków, a uwaga już nie ta więc często pracuję w ciszy. Bywa że włączony tv bez głosu kilka godzin pracuje. Tak było i tej nocy gdy pierwszy raz usłyszałam „Daj mi znać”. Gdzieś pomiędzy jednym artykułem a drugim rzuciłam okiem w ekran tv. Zobaczyłam młodych ludzi i od razu przez głowę przemknęło mi pytanie ileż to teraz wulgaryzmów trzeba wyśpiewać żeby trafić na ekrany. Włączyłam głos i zamarłam. Refren nie tylko że ma dobry tekst, ale od razu wpada w ucho. Tamtej nocy artykułu nie skończyłam, ale zyskałam całkiem przyjemny utwór na jesienno-zimowe pogody. Właściwie można pokusić się o opinię że to najpiękniejsza piosenka o miłości ostatnich kilku lat.
Myślę że warto posłuchać.