Oswajanie zimy

Po tylu latach wiem że ja i zima się nie zaprzyjaźnimy. Nie lubię jej bieli, śliskich dróg, mrozu ani nawet grudniowego pier… o bożonarodzeniowych cudach.

Cuda mogą darzyć się każdego dnia, bez względu na święto i porę roku, wystarczy mocno w nie wierzyć i im pomagać. Nie lubię zimy i uj! To jest tak, jak nie lubi się szpinaku, wścibskiej sąsiadki albo jakiegoś gatunku muzyki. Co roku, zanim dopadnie mnie depresja, mam ataki nienawiści i nawet pytanie „czyż ta szadź na drzewach nie wygląda uroczo” ,doprowadza mnie do furii. I co roku staram się jakoś tą nienawiść zrozumieć żeby któregoś dnia nie przejęła nade mną kontroli. W dodatku, dla mnie jako dla osoby ze spokojną naturą jest to dziwne uczucie, męczące i powodujące że później sama zastanawiam się o co mi chodziło. Przecież nic złego się nie dzieje, ona mija a ja jestem dalej.

Rozkładanie problemu na drobne

Tego roku postanowiłam że łatwo się nie poddam, zwłaszcza że moja przyjaciółka Ola mocno mnie w tym wspiera i chce przekonać że zima jest fajna. Co ciekawe, ona jest większym zmarzluchem niż ja, a jednak kręcą ją sporty zimowe, rzucanie się śnieżkami czy chociażby spacery w mroźne dni. Pierwszy problem który musiałyśmy zlikwidować to było moje marznięcie. Ja, przeciwnie do niej, od dziecka cierpię na silne bóle stawów gdy zbyt mocno zmarznę. Bywało że odchorowywałam długimi godzinami pomimo leków i ciepłej kąpieli.

Po pierwszych poważnych przymrozkach wybrałyśmy się uzupełnić moją garderobę. Lista nie była długa ale konkretna bo kolejnym krokiem w „terapii” była wizyta na lodowisku. Ola, istny tygrys butików, na zakupach czuje się jak ryba w wodzie. Podczas gdy ja broniłam się przed wszystkimi przebierankami, ona robiła selfie i jeszcze sobie coś wyszukiwała. Przy okazji robiła mi szkolenia z mody. „To nie, bo masz za krótkie nogi… w tym kolorze wyglądasz idealnie… tamto jest modne… to nosi się tak…”. Gdy ja po godzinie miałam dość, ona dopiero się rozkręcała. Z niesamowitą cierpliwością namawiała mnie na pastele i szarości, które notabene lubię, ale nie o tej porze roku. Co prawda gdyby nie ceny to dla świętego spokoju bym się zdecydowała na coś co by i tak potem szafie wisiało, ale nie wydam na to całej premii. Niestety nic tańszego nie było.

Zakupy ze stylistką

Gdzieś koło dziewiętnastej Ola stwierdziła że trzeba pogadać. Najczęściej oznaczało to wykład z jej strony, połączony z masą niepodważalnych dowodów. Siadłyśmy z kubełkami sałatek na ławce i długą chwilę wsłuchiwałyśmy się w galeryjny gwar. Pomyślałam już nawet że zwyczajnie ma dość, może nawet jest na mnie zła i albo kupi mi coś w prezencie albo stwierdzi że jednak wracamy do domów. W końcu, po dłuższej chwili zapytała w czym problem.
– No wiesz, w kolorze – odpowiedziałam bez namysłu.
– Dobrze, więc jaki byś chciała – zapytała ze spokojem w głosie
Rozejrzałam się po korytarzu. Faktycznie większość osób, a właściwie niemal wszyscy ubrani byli w przygaszone kolory, ewentualnie czarne.
– Nie uważasz że te szarości psują i jeszcze bardziej zniechęcają takie osoby jak ja – spytałam.
– Ale to jest modne – powtórzyła po raz kolejny tego wieczoru, po czym znowu zapadła cisza.
W pewnym momencie w zasięgu naszego wzroku pojawiła się kobieta w pomarańczowej kurtce, zielonym szalu i w wściekle fioletowych kozakach. Nie sposób było do niej odwrócić wzroku. Emanowała pozytywną energią, niczym herbaciana róża na przyschniętym trawniku.
– Zobacz – przerwałam milczenie i nie zdążyłam dokończyć zdania gdy Ola powiedziała
– Dobrze, kupimy ci pomarańczową kurtkę i oczywiście zielony szal.
– Różową – dodałam z uśmiechem.
Nie ruszając się z miejsca zamówiłyśmy online wszystko co było potrzebne żebym nie zmarzła na lodowisku.

Różowa kurtka

Niestety w dzień odbioru paczek nie mogłyśmy się spotkać więc umówiłyśmy się na następny. Zimno było niemiłosiernie więc nadarzyła się okazja do włożenia nowej kurtki. Stojąc na rynku zadzwoniłam do Oli. Okazało się że jeszcze robiła zakupy w pobliskim spożywczaku. Ruszyłam w jej stronę. Gdy weszłam do sklepu poczułam na sobie wzrok wielu osób w tym i mojej przyjaciółki. Jej mina zupełnie nic nie mówiła. To nie był ani zachwyt, ani rozczarowanie. Podeszłam do kasy przy której stała, Pani zza taśmy też zwróciła na mnie uwagę i nim jeszcze zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam „Ładna kurtka, taka energetyczna. Wygląda pani jak róża na śniegu”.