Najlepiej ludziom nie włazić w dupę i nie wchodzić w drogę

Robimy to niemal codziennie. W sklepie, na ulicy, w pracy i urzędach. Gdziekolwiek pójdziemy spotykamy drugiego człowieka z którym w mniejszym lub większym stopniu musimy się zintegrować.

Zwykle o tym nie myślimy, zamieniamy kilka zdań, załatwiamy sprawę i idziemy dalej. Czasami do tego spotkania przygotowujemy się, obmyślamy plan rozmowy, rozważamy różne opcje a gdy jest już po, okazuje się że wszystko było prostsze niż się wydawało. Gorzej sytuacja wygląda gdy w nowe środowisko wkraczamy na dłuższy czas.

Pierwsze wrażenie na nas i na innych

Podobno dziesięć sekund wystarczy aby wyrobić sobie o kimś opinię. O ile przy krótkotrwałym spotkaniu pierwsze wrażenie nie ma zbyt znaczenia, o tyle przy dłuższej znajomości może okazać się naszym „być albo nie być”.
Z natury jestem osobą opanowaną i pogodną chociaż z wiekuistym brakiem wiary w siebie co niestety musiałam nauczyć się ukrywać. Na krótką metę jest to stosunkowo proste, wystarczy delikatny uśmiech i minimum mówienia. Właściwie rozmowę można zrzucić na drugiego człowieka, ograniczając się do odpowiedzi na zadawane pytania. Inną sprawą jest że w stresie (a nowym znajomościom często towarzyszy stres) bywa trudno o jakiekolwiek odpowiedzi ale uśmiech z zasady nastraja do mnie przyjacielsko. Chociaż nie jest to łatwe sama staram się nie wyrabiać o innych zdania, dlatego każdemu daję kredyt zaufania i traktuję z dystansem ale pozytywnie. Oczywiście nie jestem święta. Patrząc na rudowłosą osobę przez myśl przebiegnie mi wiewiórka, ale tylko i wyłącznie wiewiórka a nie złośliwy tekst „rude to pewnie fałszywe”. No ale dobra, zejdźmy z rudych.

Nowa praca, nowe środowisko

Zaczynając obecną pracę przyszło mi pracować z Zofią – żoną kierownika. Już na samym początku życzliwi poinformowali mnie że to baba wybitnie wredna, i przyznam że na taką wygląda. Chuda, krótkowłosa, wszechwiedząca i niesamowicie głośna, jedna z takich o których się mawia „uderz w stół a nożyce się odezwą”. Ja w zasadzie wcale jej nie interesowałam, co nawet mnie cieszyło. Nasze rozmowy ograniczyły się do szkolenia i ewentualnych pytań-odpowiedzi pomocniczych gdy nie mogłam sobie z czymś poradzić. Gdy miała gorszy nastrój zdarzyło jej się dorzucić nieco złośliwe „Jak można to zapomnieć”, „Przecież to proste” i tym podobne, mówione półgłosem i jakby do siebie, ale jednak rzucane po moim pytaniu. Po kilku tygodniach w końcu mogłam pracować samodzielnie co chyba nas obie bardzo cieszyło. Ją, że wreszcie miała spokój, mnie ponieważ była prawdziwym fachowcem i uczciwie swoją wiedzę przekazała.

Owca w wilczej skórze

Za nami kilka miesięcy owocnej współpracy. Na przyjaźń się nie zapowiada ale tolerujemy się na tyle że w razie potrzeby mogę liczyć na jej pomoc bez słuchania wrednego mamrotania. Co więcej, z oficjalnego tonu udało się przejść na stopień koleżeński co w tym przypadku jest sukcesem. Najśmieszniejsze że nasze relacje budzą zdumienie w całym teamie, bo jako jedna z niewielu osób nieszczególnie starałam się o jej aprobatę. Najwidoczniej jędza aż taką jędzą nie jest.