Życiowe decyzje w trudnych czasach

Od kilku lat usilnie staram się odciąć od polityki, wiadomości i wszelakich źródeł informacji.

W żadnym wypadku nie mam na myśli konkretnych mediów lub stacji. Chodzi mi o wszystkie, absolutnie i bez względu czy to radio, TV czy internet. Z tego powodu nazywana bywam ignorantką i osobą która ma zarówno kraj jak i ludzi w d… co nie jest prawdą. Powodów mojego podejścia jest przynajmniej kilka, od bzdur, poprzez sugestie aż do wzbudzania szkodliwego dla zdrowia niepokoju. Tak, uważam że powszechnie znane (i mniej znane) dzienniki nie tyle informują co sterują nami. Wzbudzają emocje, wywołują komentarze i tworzą samonapędzającą się machinę prowadzącą do depresji, nerwic a może i nawet morderstw oraz samobójstw. Ktoś powie że przesadzam, ale na pewno przyzna mi rację że sytuacja na świecie (a przynajmniej taka jaką znamy z TV i radia) nie napawa optymizmem. Co więcej, w moim bliskim otoczeniu widzę jak coraz więcej osób ma poważne problemy psychiczne. Nawet jeśli oficjalnie mówi się że to rodzina, praca, kredyt to jednak podłoże jest o wiele głębiej.

Gdy stabilizacja zmęczy

Czasy w których przyszło nam żyć, podczas zmagamy się z niewiadomym jutrem wydawało by się pewna praca na normalnej umowie jest najbardziej pożądana. Ale co zrobić gdy ów praca męczy i wypala nas od środka? Kiedyś powiedziało by się „zmień ją” i (pomijając ludzi którzy zawsze mają wykręt) wiele osób zastanowiło by się, a tacy jak ja zrobili by to od ręki. Dziś każdy krok trzeba przemyśleć, przeanalizować i wziąć pod uwagę nawet najgorszy scenariusz. Z drugiej strony skoro jest aż tak źle, tyle przebrnęliśmy i dalej godziwie żyjemy to na co czekać? Na jeszcze gorsze czasy, jakieś pewniki, deklaracje ze strony rządu, cud. Czekać rok, dwa, pięć. Przecież to cały czas nasze życie które toczy się nieubłaganie. Może za rok nas nie będzie, albo okaże się że miejsce w którym jesteśmy jest do bani. Może nie musimy się poświęcać bo najbliżsi świetnie sobie radzą, a nasza ofiarność wcale nie jest aż tak wielka. Nawet może okazać się że zamiast dźwigać na własnych barkach odpowiedzialność za innych, śmiało możemy powierzyć siebie innym.

Fakt że czasami już samo pogodzenie się z tym otwiera oczy i możliwości, co nie oznacza że jest łatwe. Dla niektórych może być nawet szalenie trudne do zaakceptowania. No bo jak to, całe życie my kimś się opiekujemy, pomagamy, ratujemy a tu nagle okazuje się że to ktoś pomaga nam… nie jesteśmy niezastąpieni, potrzebni, nie jesteśmy czyimś filarem?

Dziś drugi raz nie będzie

Ja ponad pół roku temu doszłam do wniosku że dłużej nie dam rady. Nudna i nierozwojowa praca na produkcji nie jest dla mnie. Teoretycznie co jakiś czas ktoś awansuje, ale siedzenie kilkanaście lat po to że „może kiedyś się uda” jest jak czekanie na cud. Drugą sprawą jest fakt że jak w większości miejsc i tu gdzie byłam kierownictwo uznawało tylko zasłużonych w donosicielstwie i wazeliniarstwie. A co jak co, na lepszych posadach nie zrobiono ze mnie konfidenta to tym bardziej w h… zakładzie. Można być zawziętą i bezczelną świnią ale z zasadami.

Więc gdy doszłam do wniosku że muszę coś zmienić zaczęła się batalia o nową (lepszą) pracę. Kilkadziesiąt wysłanych CV, kilkanaście rozmów i nic. Czasami nowy pracodawca nie był zainteresowany, a czasami mi nie odpowiadały przedstawione warunki. Zdecydowanie nie miałam zamiaru odchodzić z jednego kiepskiego etatu na drugi. Życie nauczyło mnie że „wszędzie lepiej gdzie nas nie ma” więc nowe miejsce musiało być inne, chociaż inności nie miałam z góry ustalonej. W końcu znalazłam, wydawało by się idealne zajęcie. Rozmowa, próba i od ręki nowa umowa. Ze starego zakładu odeszłam nagle ale z kulturą bo nie wychodzi się z życia innych jak z kibla. Mój wkład i zaangażowanie docenił sam właściciel który podpisując zerwanie umowy za porozumieniem stron, powiedział że zawsze drzwi będą dla mnie otwarte. No i cóż, gdy nowe miejsce okazało się pomyłką, a ja oficjalnie zaczęłam o tym mówić, grono znajomych ze starego zakładu szybko mnie o tym poinformowało. Jednak nie była bym sobą gdybym przed powrotem jeszcze nie spróbowała czegoś innego. Dlaczego? Bo fabryka to takie miejsce gdzie zawsze można wrócić, a jak nie ta to inna.

Kolejny kredyt zaufania

Przyznam że pomimo stabilnej sytuacji rodzinnej czułam pewną presję aby jak najszybciej coś znaleźć, zwłaszcza że wylądowałam na bezrobociu, a mi taka pozycja absolutnie nie pasuje. Ani z punktu społecznego, ani psychicznego. Ja muszę coś robić, chociażby z doskoku ale mieć pewność że jestem do czegoś potrzebna. Tragizmu dodawało fakt że przez podatkowy wymysł naszych władz dostanie pracy na przełomie roku okazało się niemal niemożliwe. Owszem, pracodawców jest wielu ale każą czekać i sami nie wiedzą kiedy ruszą konkretne nabory. Prawdę mówiąc już miałam wracać na stare śmieci gdy w końcu ktoś się odezwał. Nie mając nic do stracenia zgodziłam się, chociaż warunki średnie, pensja równie kiepska jak w całej okolicy jednak zupełnie inne środowisko i w branży jaka mnie interesuje. Powiedzmy że to coś pomiędzy nudnym etatem w zakładzie a komunikacją społeczną w agencji reklamowej. Jak będzie? Czas pokaże. Na razie trwam, obserwuję i czekam na rozwój sytuacji.

Czy warto było ryzykować?

Nie wiem, jeszcze nie wiem, ale na pewno nie mogę zarzucić sobie że narzekam nie zmieniając nic. Oczywiście mając na utrzymaniu cały dom i dzieci, nie podjęła bym takich kroków w tych czasach. Jednak całe myślenie jak i organizacja czasu były by inne. I żeby nie było, w żadnym wypadku nie namawiam Was do zmiany trybu życia czy rzucania pracy ale do przemyśleń. Nie zmienimy świata ani ludzkiego podejścia, możemy tylko zmienić nasze myślenie i dzialanie.