Magia pierwszego listopada

Niesamowite. W otchłani blogowych czeluści znalazłam szkic który miał się pojawić ponad dwa lata temu.

Wymagał drobnej korekty, ułożenia myśli w logiczną całość i już byłby gotowy do publikacji. Jednak się nie pojawił. Zabrakło chwili a po pierwszym listopada czasie był zwyczajnie nieaktualny. Ten fakt skłonił mnie do jeszcze większej refleksji nad upływającym czasem. Ciekawe jak wiele rzeczy odkładamy w nieskończoność, i wydaje się że „jutro zrobimy to na pewno”. Rzeczy które były niezwykle ważne i potrzebne. Aż w końcu przychodzi moment że o nich zapominamy, pojawia się coś innego ważniejszego i tamto przestaje mieć znaczenie. Okej, gdy chodzi o przedmioty czy drobne interesy od których nie zależy nasze życie. Gorzej jeśli odkładamy spotkania czy rozmowy z bliskimi a opamiętanie przychodzi dopiero gdy jest już za późno. Wówczas nie pomogą tłumaczenia i wyrzuty sumienia, nie da się cofnąć czasu i przywrócić komuś życia. Nawet szczery żal nad grobem nic nie wskóra i często bardziej będzie wyglądał na aktorstwo niż prawdziwą miłość.

Wiem że to dziwne, ale bardzo lubię cmentarze. Pomimo wszystkich legend, historii o duchach, zmarłych wstających z grobów, od dziecka uważałam że więcej złego może zrobić drugi człowiek niż duch (o ile duchy faktycznie istnieją) Nigdy nie bałam się ani grobów, ani cmentarzy, ani tym bardziej istot z „tamtego świata”. Co więcej, miejsca pochówku darzę ogromnym szacunkiem. Wziął się on od rozmowy z pewnym historykiem, panem Arturem którego ojciec zaginął w czasie II wojny światowej. Jego opowieść o ogromnej miłości, potrzebie bliskości drugiego człowieka i opamiętaniu na zawsze utkwiła w mojej pamięci. Była ciekawa ale i na tyle długa że w przyszłości poświęcę jej osobny wpis. Najważniejsze że meritum sprowadzało się do naszej ludzkiej pamięci oraz konieczności szanowania grobów. Bez względu czy jest to odosobnione miejsce w lesie czy piękny grobowiec, z czasem staje się jedynym dowodem na czyjeś istnienie. Nawet gdy zdjęcia przepadną, spłonął notatki czy dokumenty, kamień będzie najtrwalszą pamiątką.

W moim domu rodzinnym

Po śmierci dziadków, którzy notabene mieli sporo dzieci, corocznie na 1 listopada odbywały się rodzinne spotkania. Były duże, gwarne, i jakby to nie zabrzmiało, wesołe. Szczególnie my, dzieci cieszyliśmy się na tę uroczystość. Były to czasy gdy ksiądz stanowił autorytet, szczególnie gdy jak w moim przypadku był katechetą, lubianym i szanowanym. Z przyjemnością szło się na mszę, po to aby po powrocie móc zajadać się szarlotką z kakao. Jednak najwspanialsze były wieczory gdy całą gromadą odwiedzaliśmy cmentarz ponownie. Wyglądał magicznie. Miliony światełek, nagrobne płyty i cienie wiązanek tworzyły tajemniczy klimat. Dzisiaj na pierwszego listopada widzimy się na krótkiej kawie. Już nie jest tak gwarno a nasze dzieci mają swoje sprawy, jednak staramy się spotykać bo z roku na rok jest nas coraz mniej a coraz więcej grobów do odwiedzenia…