Racje i relacje

Każdy z nas lubi postawić na swoim, to naturalne prawo i każdy może je egzekwować. Każdy, o ile nie przekracza tym dobrego smaku i kultury, a racja jego jest przynajmniej w jakimś stopniu potwierdzalna.

Robimy to niemal w każdej dziedzinie i środowisku, w rodzinie, pracy, wśród przyjaciół a przeważnie są to sytuacje na tyle banalne że nie zapadają w pamięci. Osobiście jestem osobą upartą, aczkolwiek w sprawach drobnych, często włącza mi się „olewatorstwo”. Zbyt wiele razy przekonałam się że walka nie jest warta sprawy, a fakty prędzej czy później i tak wyjdą na jaw.

Inaczej sytuacja wygląda w pracy, gdy ważą się losy wielu ludzi, a konsekwencje mogą się ciągnąć latami. Nie mam się za alfę i omegę, wręcz przeciwnie. Lubię sprawdzać wszystko po kilka razy, upewniać, douczać. O ile wiedza śmieciowa niesamowicie mnie irytuje, o tyle niektóre rzeczy wiedzieć trzeba, zwłaszcza gdy jest się trybikiem który może przyczynić się do sukcesu, bądź upadku ekipy. Nigdy, przenigdy nie chciałam przyczynić się do pogrążenia innych osób, chociaż nie raz miałam ochotę wyjść z siebie. Brak zrozumienia, niejasność sytuacji i błędne oddelegowanie spraw często doprowadza do napiętych sytuacji.

Z natury jestem osobą cierpliwą i spokojną, bardziej skorą do żartów i zaczepek niż gnębienia. Niestety cierpliwość w niektórych przypadkach bardziej staje się wrogiem, zwłaszcza gdy współpracownik nie potrafi stanąć na wysokości zadania i zamiast wnikliwie zbadać sytuację próbuje za wszelką cenę zwalić winę na innych. A taka właśnie sytuacja zdarzyła mi się po raz kolejny.

Problem który wydawał się błahy z czasem urósł do rozmiarów skandalu i nawet moje „olewaorstwo” nie pomagało. Kolejne prośby o wyjaśnienie dlaczego nic się nie dzieje i co robimy aby naprawić błąd spotykały się z odpowiedziami na poziomie przedszkolnym. Z wiadomości od osoby odpowiedzialnej nie wynikało nic poza informowaniem mnie że się czepiam i jestem co najmniej głupia. Zapewne gdyby na drodze konfliktu staną weekend sprawa załagodziła by się sama a emocje opadły, jednak od wtorku do weekendu długo. Po kilkudziesięciu mailach, kilku telefonach i paru czekoladach postanowiłam całkiem odpuścić. Po ponad dobie zabrałam zdanie po raz ostatni które brzmiało „Proszę o rozwiązanie problemu, jakąkolwiek z dostępnych technologii”, po czym wzięłam dzień wolnego.

Nie mam pojęcia co działo się w tym czasie w firmie, bo nauczyłam się że relacje w pracy potrafią popsuć prywatne życie, a na to się nie godzę. W każdym razie, nie ja jestem szefem i nie moim zmartwieniem jest aby zespół pracował jak jeden organizm. Faktem jednak jest że awaria została usunięta… awaria która podobno była nie do usunięcia…